Zaprzęgiem czy bryczką, a może pieszo zdzierał buty wielokrotnie będąc całe życie w drodze. Moja droga była krótka. Zaledwie 45km z domu urodzenia w Bielsku, do domu rodzinnego w Gorzeniu Górnym. Podróżując, zawsze posilam się drogowymi śliwkami węgierkami rosnącymi na niskich drzewach w poboczu. Emil pewnie nienawidził c.k. węgierek. Jabłonie też rosły w poboczu ale wolę śliwki. On chyba nie obierał jabłek kiedy szedł. Gryzł kęsami gasząc pragnienie soczystością i słodyczą. Na pewno często kupował zapas jabłek na targowiskach lub u ulicznych "jabłczarek". Siadał w fotelu i obierał rytualnie ze skórki w długi pasek, ciągnący się jak daleka droga do starego domu w Gorzeniu. Nie ważne gdzie mieszkał, ważne że były jabłka. Miska pełna jabłek uspokaja go jak słowa otuchy ojca w trudnych chwilach.
"Miejsce docelowe będzie po prawej stronie."
Tak, GPS nie możne się mylić. Wśród wysokich i rozłożystych drzew (na jednym szlak św. Jakuba) wije się niewysoki mur, z luźnych już kamieni. Właściwie mógłbym go przeskoczyć ale mi się nie chce. Jest brama. Kuta. Stalowa, zamknięta na kłódkę. Obok w furtce nieduża, drewniana witryna z kruszącym się kitem wokół szyb. Wewnątrz niebieska kartka z numerem domu 1 i 2 oraz wypłowiałym zdjęciem dworu, pod spodem numer telefonu na srebrnej folii: 532788635
Nie zadzwoniłem.
Pomyślałem że pewnie trzeba się umawiać na spotkanie, na otwarcie bramy, na przewodnika... możne na odległy termin, a może tylko po to, by usłyszeć że nie ma tam wstępu, bo po prostu niczego tam już nie ma. Dukt prowadzący od bramy zarósł już trawą. Widać nikt tu dawno nie był i o obejście nie zadbał.
To trochę za mało jak na przejechanych osiemdziesiąt kilometrów w obie strony.
Tajemnica nie daje mi spokoju. Mur prowadzi mnie wzdłuż drogi, gdzie za drzewem dostrzegam zarośniętą szczelinę. W życiu nie widziałem skrzypu polnego sięgającego do pasa. Kładę grube, puste łodygi butami, idąc jak saper, by nie wpaść do szamba albo studni ukrytej pod cienką warstwą spróchniałego betonu. Ziemia jest wilgotna, wręcz mokra i grząska. Pod gęstą trawą nie zdążyła wyschnąć. Roślinność ma się tu dobrze, nie niepokojona kosą.
Zdziczałe mirabelki pełne soku i słodyczy nie dawały się zerwać bo pękały ociekając w dłoniach , a taki miałem na nie smak. Za to osy miały ucztę.
Łatwo przyszło mi wejście do tajemniczego ogrodu Emila. Minąłem zabudowania gospodarcze, stajnię, kurnik. Dotknąłem klamek kilkorga drzwi i żadne nie zapraszały mnie do środka. Tajemnicę ukrywały pajęczyny w oknach i kurz na szybach. Zielony mech w miejscu wycieraczek do butów dawno nie czuł na sobie ciężaru. Przypomniałem mu jakie to uczucie.
Podniosłem głowę żeby przeczytać co jest napisane na tablicy wypłowiałej od słońca i deszczu.
FUNDACJA "CZARTAK", zarząd, Biuro Muzeum.
Na drugiej, białej tablicy, pozostała tylko ramka i zardzewiałe śruby. Tę czystą kartę na jakiś czas ponownie zapełni "Festiwal Literacki Miasto zmySłów". Na jakiś czas przywoła ducha Zegadłowicza w świadomości czytelników i słuchaczy, ale nie łudźmy się, tylko nieliczni będą pamiętać. Tak jak obojętnie przechodzą ludzie obok tablicy przy ulicy Wyzwolenia 33 w Bielsku-Białej gdzie się urodził. Poręcz schodów pewnie więcej pamięta niż mieszkańcy tej kamienicy...
Biuro zarządu to też nie dom.
Dwór Zegadłowiczów stoi niepozornie bokiem do bramy i zabudowań gospodarczych, zwykłymi drzwiami i balkonem. Kiedyś, ktoś tu jeszcze sprzątał bo łopata i grabie do liści, stoją w kącie drzwi za kratą którą można otworzyć.
Okazałość swoją dwór objawia za rogiem. Wyłania się dobudowany masywny fronton, zwieńczonym piętrowym portykiem, proporcjonalnym do bryły dworu. Określenie dwór wydaje się skromne ponieważ to obszerny dwukondygnacyjny budynek o sporej kubaturze który z powodzeniem można określać mianem pałacu. Dwory pańskie zazwyczaj były parterowe a prosty portyk odróżniał je od chłopskich zabudowań. Tutaj nadbudowa portyku dodaje dostojeństwa i klasy świadcząc o projektującym go architekcie.
Otoczenie nie pozwala złapać właściwej perspektywy dla zrobienia zdjęcia na szerokim negatywie. Tam gdzie kiedyś był trawnik i rzeźby, rozrosły się anonimowe krzewy, pokrzywy i wysoka trawa. Jedynie utwardzony podjazd nie pozwala wybujać trawie.
Wszystko zamknięte na cztery spusty. Przez okna które nie zdążyły zasnuć się kurzem widać jeszcze tylko matowe refleksy światła wpadające z przeciwnych okien przez otwarte, wysokie, wewnętrzne drzwi. Nie widać nic więcej, bo niczego tam nie ma, poza śladami po obrazach na ścianach.
Dwór ten pusty został. Wiedziałem, że zbiory zostały przekazane przez Fundacje "Czartak" pod opiekę muzeum w Suchej Beskidzkiej, jednak liczyłem na cokolwiek, co pozwoliło by mi poczuć się odkrywcą.
szurens
07 Wrz - 11:45
06 Wrz - 13:01
06 Wrz - 12:51